Rozwój technologii jest i dobrodziejstwem i trochę bólem głowy współczesnego tłumacza. To drugie nasuwa pytanie, jak długo jeszcze żywy tłumacz w ogóle będzie potrzebny, czyli jak długo będziemy mieli chleb 😉 ?
Aktualnie dostępne translatory automatyczne typu google oczywiście pokazują, że tłumaczenia typu słownikowego mogą stanowić świetne narzędzie w mediach społecznościowych i szybkich komunikatorach, jednak zaawansowane tłumaczenie jeszcze długo będzie dla nich nieosiągalne, szczególnie w formie ustnej. Szczególnie w językach mniej popularnych są to narzędzia w dużym stopniu bezradne.
Oczywiście to kwestia czasu. Dotychczasowa amplituda rozwoju techniki pokazuje, że docelowo zanik zawodu tłumacza jest nieunikniony. Swoim dzieciom chyba bym odradziła poświęcenie się całkowicie temu fachowi, skoro czeka je jakieś 40 lat życia zawodowego.
Kiedyś science-fiction były np. obróżki-przystawki, tłumaczące w czasie rzeczywistym mówiony tekst. Obecnie to chyba już mały krok do urzeczywistnienia tych wizji, skoro mamy narzędzia wykrywające mowę i coraz bardziej zaawansowanych tłumaczy automatycznych.
My w naszym zawodzie korzystamy oczywiście z tzw. CAT, czyli narzędzi wspomagających pracę tłumacza. Nie jest naturalnie automatyczny tłumacz. Są to programy, korzystające z naszych własnych glosariuszy, z naszej własnej pracy, uczące się, tworzące pamięć tłumaczeniową i „podpowiadające” zgodnie z wcześniejszą wersją, jak przetłumaczyć dany fragment czy tekst. Niezwykle ułatwia to skraca pracę tłumacza, szczególnie w powtarzalnych dokumentach. Narzędzia te są coraz popularniejsze w naszym zawodzie, mimo że wciąż dość kosztowne. Jednak ta inwestycja zwraca się i przekłada się na czas oraz jakość pracy tłumacza. Nasi tłumacze korzystają najczęściej z programu Trados i MemoQ.